Miłości starczy dla wszystkich - recenzja.

Miłości starczy dla wszystkich - recenzja.

Rozwód, to bardzo trudny okres zarówno w  życiu dzieci jak i ich rodziców. Na rynku znajdziemy mnóstwo książek poruszających owe zagadnienie - wśród nich znajdują się poradniki dla rodziców jak i literatura przygotowana z myślą o dzieciach. Brakuje jednak uzupełnienia, co dalej...? Kiedy rodzice odnajdą w swoim życiu nowych partnerów, pojawiają się kolejne zmartwienia i problemy. Bo czy miłości może wystarczyć dla wszystkich?

Książka, którą mam okazję dzisiaj Wam przedstawić, jest naprawdę wyjątkowa. Bowiem na co dzień zmagamy się z zazdrością o miłość: być może mamy wrażenie, że mąż większym uczuciem darzy swoje rodzeństwo niż nas, być może całe życie odnosiliśmy wrażenie, że rodzice więcej miłości okazywali bardziej uzdolnionej siostrze. A być może: wychodziliśmy z założenia, że tak naprawdę kochać można tylko jedną osobę.

"Miłości starczy dla wszystkich", to książka, która otwiera oczy nie tylko dzieciom, ale także osobom dorosłym. Pozwala dostrzec, że nie ma nic złego w wychowywaniu się w rodzinie patchworkowej. I że w takiej rodzinie miłością można obdarzyć zarówno mamę i tatę, jak i ich nowych partnerów. Wymaga do jednak cierpliwości i zrozumienia. Bowiem nie tylko dzieci, ale również ich rodzice mogą poczuć się odrzuceni i zepchnięci na drugi plan. 


Zosia to beztroska dziewczynka, która pochodzi z rodziny "łączonej". Jej rodzice rozwiedli się i teraz mają nowych partnerów. Ma więc nowych dziadków, wujków i ciotki. Wszystko układa się wyśmienicie - dziewczynka szybko obdarza zaufaniem i uczuciem poznanych ludzi. Problem w tym, że członkowie rodziny nie do końca rozumieją jej uczuć. Nie mogą pojąć, jak Zosia może każdego z nich darzyć miłością. Ale jak to w końcu z tą miłością jest, czy może się wyczerpać?

Tytuł: Miłości starczy dla wszystkich
Autor: Pregl Sanja
Wydawca: Wydawnictwo Piętka

Za przesłanie materiałów do recenzji dziękuję Wydawnictwu Piętka


Recenzja bierze udział w tegorocznym wyzwaniu "77 recenzji gier, 77 recenzji książek i 7 konkursów".  Więcej informacji o wyzwaniu znajdziecie tutaj: KLIK











Pędzące ślimaki - EGMONT. Recenzja.

Pędzące ślimaki - EGMONT. Recenzja.


Pędzące ślimaki, to gra, która z całą pewnością może nas zachwycić jakością wykonania. Drewniane elementy, porządna plansza i kolorowe kostki robią niesamowite wrażenie.

Gra jest hitem - uwielbiają ją zarówno dzieci jak i dorośli. Zewsząd słyszę pozytywne opinie na jej temat. A nam... No nam akurat do gustu nie przypadła. Dzieci z namaszczeniem oglądają poszczególne elementy gry, bawią się drewnianymi ślimaczkami. Natomiast sama rozgrywka widocznie je nudzi i niechętnie dają się namówić na kolejną partię. W grę graliśmy jednak z innymi członkami rodziny - na jej temat mieli odmienne zdanie. Być może za jakiś czas nasze nastawienie w stosunku do gry także ulegnie zmianie.



Zanim przystąpimy do gry, rozkładamy planszę i na polu startowym ustawiamy wszystkie ślimaczki. Tutaj nie liczy się ilość graczy - za każdym razem w naszym wyścigu biorą udział wszystkie pionki. Tasujemy karty z wizerunkiem ślimaków i losujemy po jednej z nich - obrazek przedstawia dwa żyjątka, za które możemy uzyskać dodatkowe punkty po dotarciu na metę. Oczywiście barwy naszych ślimaczków są tajemnicą dla pozostałych zawodników. 



Grę rozpoczynamy rzucając wszystkimi kośćmi. Następnie wybieramy jedną z nich i przesuwamy ślimaczka we wskazanym kolorze o odpowiednią ilość pól. Np. kostka niebieska wskazuje liczę 5 - niebieski ślimaczek pełznie w stronę mety o wskazaną liczbę pól. W przypadku, gdy na kostce pojawi się wizerunek ślimaka - pionek porusza się o dwa pola.
Kiedy wykonamy już swój ruch - kolej na drugiego gracza. Spośród pozostałych kostek wybiera jedną i na takiej samej zasadzie porusza dowolnie wybranym pionkiem. Czynności powtarzamy aż do otrzymania jednej kości - wtedy ponownie dołączamy odrzucone kostki.


PUNKTY, PUNKTY...

Jeżeli nasz ślimaczek stanie na polu, na którym znajduje się już jakieś żyjątko, to owe żyjątko cofa się o jedno pole do tyłu, a my otrzymujemy żeton z 1 punktem (bądź kilkoma - w zależności od tego, ile uda nam się przeciwników zepchnąć). W przypadku, gdy staniemy na polu z grzybkiem - otrzymujemy jeden punkt bez względu na to, czy ktoś je zajmuje. Bowiem na grzybowym polu przepychanki nie wchodzą w rachubę.
Gra kończy się wraz z dotarciem pierwszego ślimaka na metę. Następuje wtedy wielkie podliczanie punktów. Tak jak już wspomniałam, można otrzymać dodatkowe punkty za dopełznięcie wskazanym na karcie ślimakiem do mety. Gorzej, jeżeli okaże się, że przeciwnik miał na obrazu ślimaczka w tym samym kolorze co my... Tak prawdę mówiąc, to do samego końca trudno określić, kto zostanie zwycięzcą. 








Podsumowując:
  • w grze liczy się uzbieranie jak największej ilości punktów
  • nie zawsze osoba, która jako pierwsza dotrze na metę - wygrywa
  • im więcej zepchniętych ślimaków,tym lepiej
  • rozgrywka jest nieprzewidywalna

Recenzja bierze udział w tegorocznym wyzwaniu "77 recenzji gier, 77 recenzji książek i 7 konkursów".  Więcej informacji o wyzwaniu znajdziecie tutaj: KLIK

Więcej ciekawych gier możesz zobaczyć na stronie akcji Grajmy!



Zagadkowe wierszyki - Alexander.

Zagadkowe wierszyki - Alexander.

   Zarówno Ola jak i Rafał uwielbiają wszelkiego rodzaju zagadki. Sporo czasu spędziłam na wyszukiwaniu w pobliskiej bibliotece książeczek ze zbiorami dziecięcych szarad. Okazywały się wybawieniem w restauracjach, podczas przymusowego postoju czy odwiedzin w urzędach (z jakim zachwytem kobiety zerkały na spokojne i zasłuchane dzieci - gdyby tylko wiedziały, że jeżeli nie odwrócę uwagi Rafała, najpewniej wskoczyłby na biurko). Dzisiaj mam okazję zaprezentować grę, którą z powodzeniem możemy zabrać w podróż - a przynajmniej część gry w postaci kart zawierających świetne zagadki.

   Zagadkowe wierszyki, to niezwykle przyjemna gra dla dzieci od 5 roku życia. Oczywiście, jeżeli pociecha uwielbia zagadki, to spokojnie da sobie w nią radę znacznie wcześniej. Rafałek nie ukończył jeszcze czwartego roku życia, a poprawnie odpowiada na większość z pojawiających się pytań. Gra dostarcza też mnóstwo pozytywnych emocji - można się pośmiać z niektórych odpowiedzi. Dzisiaj rano Rafałek zaszczycił nas np. takim rozwiązaniem szarady:

Gdy coś źle narysowałeś,
i znów narysować chciałeś,
ona ci w tym pomagała
i "złe" linie usuwała.

   Czasem synkowi zdarzy się zamyślić nad odpowiedzią. Jednak tym razem wykrzykną podekscytowany: Ola! A my z córką leżałyśmy na biurku ocierając ze śmiechu łzy. W sumie podał prawidłową odpowiedź - bo to właśnie starsza siostra najczęściej wyręcza go w tym zadaniu.

   Ale wracając do gry...  W naszym pudełku znajdziemy :
  • 55 kart z zagadkami
  • plansze
  • cztery pionki
  • 36 tabliczki
  • kostkę do gry
  • 36 okrągłych żetonów
  • instrukcję
   Zasady gry są nieskomplikowane. Karty tasujemy i odkładamy wierszykami do góry (po drugiej stronie znajduje się obrazek przedstawiający prawidłowe rozwiązanie zagadki). Planszę rozkładamy na stole i ustawiamy pionki (każdy pionek musi zajmować miejsce odpowiadające jego kolorystyce). Grę rozpoczyna najmłodszy gracz - rzuca kostką i porusza się o wskazaną liczbę pul. Każde pole oznaczone jest innym kolorem. Odpowiednio:
  • pole niebieskie - sięgamy po kartę z zagadką i usiłujemy prawidłowo odpowiedzieć na zadane pytanie. Po drugiej stronie karty widnieje obrazek przedstawiający rozwiązanie szarady. Dzieci niesamowicie się cieszą, jeżeli uda im się odgadnąć, co skrywa widok znajdujący się po przeciwnej stronie. Obrazki są po prostu rewelacyjne. Za prawidłowe rozwiązanie otrzymujemy żeton.
  • pole żółte - uczestnicy po kolei sięgają po tabliczki z wizerunkiem uśmiechniętej małpki i starają się zbudować z nich wieżę. Osoba, która pierwsza zniszczy ułożony stosik wypada z gry, a nagrodę w postaci żetonu otrzymuje gracz, który kładł kafelek przed nią.
  • pole czarne - tracimy jeden ze swoich żetonów
  • pole fioletowe - odpowiadamy na dwa pytania: możemy zdobyć jeden bądź dwa żetony
  • pole czerwone, to pole neutralne: nic się nie dzieje.
Oczywiście w grze wygrywa osoba, która uzbiera najwięcej żetonów (ilość jest tu kwestią umowną).

Gra jest naprawdę warta uwagi. Dodatkowym plusem są karty, które można schować do plecaka czy torebki i wyciągnąć w chwili, kiedy dzieci zaczynają dokazywać. W naszym wypadku wielokrotnie ratowały nas przed opałami w postaci nazbyt rozbrykanych dzieci.


















Bańki Fru Blu - prezent na Dzień Dziecka.

Bańki Fru Blu - prezent na Dzień Dziecka.

Bańki Fru Blu, to świetny pomysł na niedrogi prezent, który sprawi dzieciom mnóstwo radości.



Większość dzieci uwielbia bańki (chociaż zdarzają się i takie, które na ich widok czmychają w siną dal). Widok ogromnych baniek, które mienią się wszystkimi kolorami tęczy, wirują wesoło w powietrzu i pękają, opryskując wszystko dookoła - zapiera dech w piersiach.


Zestaw składający się z profesjonalnego sznurka, oraz 0,5l płynu można zakupić za ok. 25zł. Oczywiście warto zaopatrzyć się w znacznie większą ilość oryginalnego płynu. Podróbki już wypróbowałam i srodze się zawiodłam (trudno powiedzieć czy na płynie innej firmy, czy na własnym skąpstwie). Okazało się bowiem, że bańki nie wychodzą tak duże, ponad to błyskawicznie pękają. Co tu dużo pisać - po prostu jakość ma swoją cenę.


Sznureczek zamocowany na dwóch, plastykowych pałeczkach umożliwia dzieciom tworzenie ogromnym baniek. Przyrząd jest lekki i wysokie unoszenie dłoni do gry (aby bańki wzbiły się w niebo), nie sprawia pociechom najmniejszego problemu.










Zdecydowanie polecamy!
"Proszę słonia" - Ludwik Jerzy Kern.

"Proszę słonia" - Ludwik Jerzy Kern.

Ola kurczowo przyciska do siebie książkę - Mamo! Ale tą książkę o słoniu musimy oddać do biblioteki? W jej oczach dostrzegam panikę. Wybucham śmiechem i kręcę przecząco głową. Córeczka uśmiecha się szeroko i wskakuje na łóżko. - No to poczytaj mi! Proszę! Chociaż jedną stronę! Zerkam na zegarek... Jest późna godzina i z całą pewnością, jutro będę musiała ubierać nieprzytomne dziecko. Mimo to wyciągam rękę po książkę. 

Aż trudno uwierzyć, że książka "Proszę słonia" została wydana po raz pierwszy w 1964 roku. Pomimo tylu lat nadal cieszy się ogromną popularnością. Jest w niej jakaś magia, która sprawia, że człowiek nie potrafi się od niej oderwać. Dzieci pokochały ją od pierwszego wejrzenia - a ja ze zdumieniem stwierdziłam, że przykuwa ich uwagę, jak żadna inna lektura. 


Wydawnictwo Wilga przygotowało kolejną niespodziankę z serii z Niezapominajką. 
"Proszę słonia", to książka, która wśród dorosłych przywoła najpiękniejsze wspomnienia, a w przypadku dzieci - rozbudzi wyobraźnię i przekaże niezwykle istotne wartości. Bo trzeba przyznać, że lektura porusza serce: uczy tolerancji, akceptacji, szacunku dla innych, ale też dodaje sił i odwagi. Pokazuje, co tak naprawdę liczy się w życiu i co ma największą wartość.


W książce nie znajdziemy zbyt wielu obrazków - jeżeli jednak już na jakieś natrafimy, to wzbudzą w nas niemały zachwyt. Lektura jednak nie potrzebuje żadnej grafiki, aby przykuć uwagę dzieci. Rafałek nie ma jeszcze czterech lat, a słucha historii z zapartym tchem. 
Warto wspomnieć, że załączone ilustracje są oryginalnym dziełem Zbigniewa Rychlickiego.


 W pewnej aptece, o wdzięcznej nazwie "Pod Słoniem" mieszka Dominik - mały, porcelanowy słoń. Jego życie przewraca się do góry nogami, gdy właściciel postanawia zmienić nazwę lokalu na "Pod Lwem". Dominik ląduje na strychu, gdzie wiedzie niezbyt spokojne i radosne "życie". Na całe szczęście pośród sterty rupieci dostrzega go Piotruś.
Chłopiec, nazywany przez wszystkich: Pinio, zabiera porcelanowego słonia do domu. Wprawdzie rodzice nigdy nie wyrazili zgody na żadne, choćby najmniejsze zwierzę, ale w końcu słoń jest tylko porcelanową figurką... Pozwalają więc synowi go zatrzymać. Ponad to słoń może okazać się niezłą kartą przetargową. Bo nasz drogi Pinio mimo upływu lat - prawie nie rośnie. I zdaje się, że nadszedł ten moment, aby wyruszyć po pomoc do nowego lekarza. 
Dominik stoi na honorowym miejscu w pokoju - na półce, tuż obok książek. Pinio darzy słonika ogromną sympatią i zwierza mu się z największych sekretów. Pewnego dnia wpada na pomysł, aby wypróbować na nim swoje witaminy, które mają zapewnić chłopcu szybszy wzrost. Niebawem okazuje się, że porcelanowa figurka faktycznie zaczyna się rozrastać i to do niepokojących rozmiarów. Ponad to Dominik jest słoniem upartym i zdeterminowanym - postanowił, że nauczy się mówić i o dziwo - jego nieustępliwość zaczyna przynosić rezultaty... Jeżeli jesteście ciekawi, jak dalej potoczyły się losy tej dwójki niezwykłych bohaterów, to zachęcam do sięgnięcia po książkę.






Tytuł:Proszę słonia
Seria:Seria z Niezapominajką
Autor:Kern Ludwik Jerzy
Wydawnictwo:Wydawnictwo Wilga

Za przesłanie materiałów do recenzji dziękuję Wydawnictwu Wilga.


Recenzja bierze udział w tegorocznym wyzwaniu "77 recenzji gier, 77 recenzji książek i 7 konkursów".  Więcej informacji o wyzwaniu znajdziecie tutaj: KLIK
Copyright © 2014 Zdolne Dzieci , Blogger