Robimy mydełka - czyli doskonała zabawa dla dorosłych i dzieci.
Mąż spogląda na nas z rozbawieniem - razem z dziećmi oblegamy pudło, które aktualnie leży na samym środku kuchni. Wokół walają się papierki i folia bąbelkowa. Ola zamyka z rozmarzeniem oczy i wdycha jeden z olejków.
- To pachnie jak... - zniesmaczona marszczy nos. To pachnie jak syrop. Fuuuj!
W rzeczywistości sięgnęła po olejek o zapachu banana. Gdzieś w jej zakamarkach umysłu musi tkwić jeszcze wspomnienie wapna o smaku bananowym. Też pamiętam ten paskudny smak. I zapach - zdecydowanie nienaturalny.
Kolejnym wyborem jest mango. Ku mojemu zaskoczeniu zgaduje bezbłędnie. Spoglądam na nią nieco podejrzliwie i zasłaniam dokładnie kolejny olejek tak, aby nie mogła odczytać nazwy.
- Kokos. Pachnie jak nasze słodycze! No Rafał powąchaj! Powąchaj jak ładnie pachnie!
Rafałek nie chce robić siostrze przykrości, więc wdycha podstawiony pod nos zapach i przytakuje bezmyślnie. Jest strasznie zajęty gniecieniem folii, która przyjemnie pęka pod naporem jego rączek. Dzisiaj nie ma ochoty na zabawy w mydlarnię.
Zanim przystępujemy z Olą do pracy, segregujemy rzeczy i zastanawiamy się nad wyrobami, które będziemy wykonywać. Córeczka decyduje się na mydło o zapachu gumy balonowej - to niesprawiedliwe, ale od tego zapachu robię się zawsze głodna. Ja wybieram mydło bursztynowe.
Bursztyny są wakacyjną pamiątką - kilka z nich wrzucam do blendera, modląc się w duchu, abym po raz trzeci nie spaliła silnika w urządzeniu. Nie mam ochoty gnieść ich w moździerzu - nawet nie wiem, czy było by to możliwe. Wydają się zbyt twarde. Kolejno wyjmuję bazę glicerynową zawieszającą (aby drobiny bursztynu osiadły w środku, a nie spłynęły na dno), barwnik i naturalny olejek bursztynowy. Co do ostatniego nie jestem pewna, bo pokruszony bursztyn wydziela intensywną woń. Blender jest cały, ale ostrza wyraźnie stępione. Trudno - poświęcamy się w imię nauki.
Ola kręci się poddenerwowana. Nie chce spać, chociaż godzina jest już późna. Dla cioci i babci chce koniecznie jeszcze dzisiaj wykonać mydełka. Z namaszczeniem szpera w kartonie i wybiera zapachy, które powinny przypaść do gustu rodzinie.
Kroję kawałek bazy mydlanej i podgrzewam, aby się rozpuściła. Następnie wsypuję bursztyn, dwie krople barwnika i kilka kropel olejku. Ola w tym czasie przygotowuje mydło dla babci - ostrożnie dobiera składniki, sprawdza zapach i kolor. Po jej bystrym spojrzeniu widać, jak wielką czerpie radość ze swojego zajęcia. W końcu niecierpliwe zaczyna szperać w koszyczku z dodatkami i dorzuca kilka płatków róży i goździków - robi to szybko i sprawnie, delikatnie miesza zawartość swojej miseczki, sprawdzając, czy masa jeszcze nie zastygła. Wyrób do foremki przelewam już ja - ostrożności nigdy za wiele. Mydło nadal jest gorące - może się dotkliwie poparzyć. Teraz odstawiamy foremki i czekamy, aż masa zastygnie. Zapewne Ola z samego rana wstanie, aby wręczyć prezenty. A Rafał? Rafał śpi - ale jak jutro zobaczy mydło o słodkim zapachu, z pewnością czeka mnie powtórka z rozrywki. Jego mydełka mają zawsze intensywny kolor i barwę - bo wszystkiego dodaje dużo, od serca.
- To pachnie jak... - zniesmaczona marszczy nos. To pachnie jak syrop. Fuuuj!
W rzeczywistości sięgnęła po olejek o zapachu banana. Gdzieś w jej zakamarkach umysłu musi tkwić jeszcze wspomnienie wapna o smaku bananowym. Też pamiętam ten paskudny smak. I zapach - zdecydowanie nienaturalny.
Kolejnym wyborem jest mango. Ku mojemu zaskoczeniu zgaduje bezbłędnie. Spoglądam na nią nieco podejrzliwie i zasłaniam dokładnie kolejny olejek tak, aby nie mogła odczytać nazwy.
- Kokos. Pachnie jak nasze słodycze! No Rafał powąchaj! Powąchaj jak ładnie pachnie!
Rafałek nie chce robić siostrze przykrości, więc wdycha podstawiony pod nos zapach i przytakuje bezmyślnie. Jest strasznie zajęty gniecieniem folii, która przyjemnie pęka pod naporem jego rączek. Dzisiaj nie ma ochoty na zabawy w mydlarnię.
Zanim przystępujemy z Olą do pracy, segregujemy rzeczy i zastanawiamy się nad wyrobami, które będziemy wykonywać. Córeczka decyduje się na mydło o zapachu gumy balonowej - to niesprawiedliwe, ale od tego zapachu robię się zawsze głodna. Ja wybieram mydło bursztynowe.
Bursztyny są wakacyjną pamiątką - kilka z nich wrzucam do blendera, modląc się w duchu, abym po raz trzeci nie spaliła silnika w urządzeniu. Nie mam ochoty gnieść ich w moździerzu - nawet nie wiem, czy było by to możliwe. Wydają się zbyt twarde. Kolejno wyjmuję bazę glicerynową zawieszającą (aby drobiny bursztynu osiadły w środku, a nie spłynęły na dno), barwnik i naturalny olejek bursztynowy. Co do ostatniego nie jestem pewna, bo pokruszony bursztyn wydziela intensywną woń. Blender jest cały, ale ostrza wyraźnie stępione. Trudno - poświęcamy się w imię nauki.
Ola kręci się poddenerwowana. Nie chce spać, chociaż godzina jest już późna. Dla cioci i babci chce koniecznie jeszcze dzisiaj wykonać mydełka. Z namaszczeniem szpera w kartonie i wybiera zapachy, które powinny przypaść do gustu rodzinie.
Kroję kawałek bazy mydlanej i podgrzewam, aby się rozpuściła. Następnie wsypuję bursztyn, dwie krople barwnika i kilka kropel olejku. Ola w tym czasie przygotowuje mydło dla babci - ostrożnie dobiera składniki, sprawdza zapach i kolor. Po jej bystrym spojrzeniu widać, jak wielką czerpie radość ze swojego zajęcia. W końcu niecierpliwe zaczyna szperać w koszyczku z dodatkami i dorzuca kilka płatków róży i goździków - robi to szybko i sprawnie, delikatnie miesza zawartość swojej miseczki, sprawdzając, czy masa jeszcze nie zastygła. Wyrób do foremki przelewam już ja - ostrożności nigdy za wiele. Mydło nadal jest gorące - może się dotkliwie poparzyć. Teraz odstawiamy foremki i czekamy, aż masa zastygnie. Zapewne Ola z samego rana wstanie, aby wręczyć prezenty. A Rafał? Rafał śpi - ale jak jutro zobaczy mydło o słodkim zapachu, z pewnością czeka mnie powtórka z rozrywki. Jego mydełka mają zawsze intensywny kolor i barwę - bo wszystkiego dodaje dużo, od serca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz