Siedzę i przeglądam materiały dotyczące nauki czytania wśród najmłodszych dzieci. Materiałów jest bardzo dużo, a mimo wszystko, trudno znaleźć informacje, które konkretnie mnie interesują. Mam stały kontakt z wydawnictwem Pentliczek, a mimo wszystko, zwlekam z zadaniem tego pytania. Bo sama nie wiem, jak je sprecyzować. No, ale od początku...
Rafałek nigdy nie interesował się literkami. Owszem - bardzo chciał czytać tak, jak starsza siostra, ale absolutnie nie przejawiał chęci, aby zasiąść przy stole i przyjrzeć się tekstowi. I chociaż ma w zwyczaju spać z książkami, to alfabetu po prostu nie zna.
Kiedy okazało się, że mamy szansę wypróbować dość popularną (a może raczej sławną) metodę do nauki czytania, zapytałam Rafałka, czy byłby nią zainteresowany. Zareagował bardzo entuzjastycznie i z niecierpliwością oczekiwał kuriera z pierwszą przesyłką. W poręcznym pudełku znaleźliśmy karty: na każdej z nich widnieje tekst z obrazkiem (po jednej stronie) oraz sam wyraźny podpis (po drugiej stronie). Zabawę z wykorzystaniem kart można przeprowadzić na setki sposobów. Najprostsza, którą stosuję najczęściej, to krótkie pokazy. Wybieram 6 obrazków (każdego dnia dorzucając kolejne) i odczytuję na głos ich nazwy, pokazując barwne ilustracje. Potem je tasuję, zmieniam stronę na sam tekst i ponownie odczytuję. Za trzecim razem pytam Rafałka, czy któryś z wyrazów pamięta. I tutaj zaczynają się pierwsze dziwactwa, których mój umysł nie jest w stanie pojąć.
Rafałek w mig opanował wyrazy tzn. nauczył się ich na pamięć (zapamiętał obraz graficzny słowa). Ok - pierwsza paczka nie zawierała jakiegoś gigantycznego zestawu słów, więc szybkość, z jaką pochłania kolejne wyrazy, nie zrobiła na mnie jakiegoś większego wrażenia. Po pierwszym tygodniu Rafałek zaczął odtwarzać słowa - i pisać je na kartce. To był taki mały szok i pozytywne zaskoczenie. Z rozsypanych srabbli potrafił ułożyć słowa, które zapamiętał - kolejny szok. Ale najdziwniejsze rzeczy zaczęły się dziać po dołączeniu kolejnego zestawu. Późnym wieczorem, przed samym pójściem spać (a więc o nieodpowiedniej porze - bo dzieci są wtedy niepodatne na naukę), Rafałek zauważył, że przyszła paczka z nowymi kartami. Poprosił, abym je wszystkie przeczytała i pokazała obrazki. Wgramolił się z Olą do jednego łóżka i z zapartym tchem śledzili słodkie zwierzaki i zabawne zwroty. Ze smutkiem przyjął do wiadomości, że to koniec zabawy - zaproponowałam więc, aby wybrał kilka nowych słów, na kolejny dzień. Przy kilku obrazkach zatrzymywał się stwierdzając: to weź, bo to jest proste. A ja z wahaniem zerkałam na słowo: usta, bo nic prostego w tym słowie nie widzę. Co innego: słoń. Tutaj Rafałek sam powiedział, że ma takie samo zakończenie jak: koń, którego nauczył się w poprzednim tygodniu. Ale usta...? Przechwałki syna nieco mnie rozdrażniły, więc pomieszałam wyrazy i pokazałam mu 6 nowych: wszystkie odczytał bezbłędnie. Jakim cudem? Nie wiem - i do tej pory, każdego dnia, zastanawiam się, jak funkcjonuje jego umysł. Owszem - mam informacje, że człowiek po ukończeniu 6 roku życia do czytania wykorzystuje lewą półkulę, a w młodszym wieku - prawą. I że te "czytanie", nie jest tak do końca prawdziwym odczytywaniem słów, bo żeby to robić, trzeba przede wszystkim znać cały alfabet. Ale te informacje nie pomagają mi zrozumieć podejścia synka.
Rafałek ma 3,5 roku. Każdego dnia z równym zapałem sięga po karty z obrazkami. Krótka zabawa rozluźnia go, bawi, przynosi satysfakcję. Zresztą - widać na filmiku, że ta "nauka", to nie dręczenie dzieci i przelewanie na nich, jakiś niezrealizowanych marzeń dorosłych, ambicji itp., a zabawa. Nadal nie rozumiem jak może tak bezproblemowo przyswajać sobie niektóre obrazy - wystarczy, że raz się z nimi zapozna, a już zostają w jego umyśle. Ciekawi mnie też późniejsza nauka czytania: z użyciem nowych słów. Czy będzie przebiegała inaczej niż w przypadku Oli? Czy Rafał faktycznie uniknie metody sylabowania? Czy będzie czytał płynniej? Czy ta metoda wpłynie na jego pamięć? Mam nadzieję, że z czasem dam radę odpowiedzieć na te nurtując mnie pytania.
A na razie wiem jedno: że na naukę poświęcamy garść czasu: bo ćwiczenia trwają ok.5 minut (po dłuższym czasie Rafał po kartach dosłownie skacze, a nawet nimi rzuca). Nie czuję, że dzień zaczynamy od monotonnym ćwiczeń - nie odczuwam też przymusu, bo zestaw można odłożyć na dłuższy czas w kąt. Chociaż w mojej głowie kłębi się masa pytań, widząc uszczęśliwioną minę synka, czuję jedno - satysfakcję.
Więcej informacji na temat nauki czytania z zastosowaniem metody Domana, znajdziecie na stronie Penliczka: TUTAJ.